Moim językiem jest dwujęzyczność

0
67

Przekonanie, że dziecko przychodzi do szkoły ze znajomością jednego systemu językowego, do którego mamy dodać kolejny, prowadzi często do zlekceważenia tego, co ono już potrafi – mówi Ofelia Garcia, profesor City University New York, ekspert w zakresie dwujęzycznej edukacji. Amerykańska badaczka kubańskiego pochodzenia tłumaczy, dlaczego języki znane osobie dwujęzycznej należy traktować jako jeden wspólny zasób językowy tworzący w ich umyśle jeden zintegrowany system.

Czy ja dobrze rozumiem, że pani zdaniem, osoby dwujęzyczne znają tylko jeden język?

I tak, i nie. Jeśli mówimy o języku jako o konstrukcie społecznym – czymś, co zostało nazwane, żeby opisać, czym język jest w ogóle, to w tym sensie osoby dwujęzyczne znają dwa języki. Chodzi tu o zewnętrzne, społeczne postrzeganie dwujęzyczności. Jeśli natomiast spojrzymy od wewnątrz, posiadają one jeden system językowy, który ma cechy jednego czy drugiego języka. Część elementów tego systemu zostaje przypisana do kategorii, która z punktu widzenia społecznego jest określona jako taki lub inny język.

Co w praktyce wynika z tego, że uznamy, że osoby dwujęzyczne mają jeden system językowy?

Ma to istotne konsekwencje dla edukacji. Przekonanie, że dziecko przychodzi do szkoły ze znajomością jednego systemu, do którego mamy dodać kolejny, prowadzi często do zlekceważenia tego, co ono już potrafi. Jeśli natomiast wychodzimy z założenia, że dwujęzyczni mają jeden system, musimy wziąć pod uwagę umiejętności już wcześniej przez to dziecko nabyte. Można się dzięki temu skupić na ich spożytkowaniu w sposób umożliwiający poszerzenie repertuaru językowego dzieci włączając do niego nowe elementy. Jednocześnie trzeba pomóc dzieciom zrozumieć, kiedy używać jednych elementów, kiedy innych, a kiedy nie ma to znaczenia – bo są przecież sytuacje, kiedy nie trzeba wybierać. Polscy rodzice mieszkający w Stanach, czy gdziekolwiek indziej na świecie, których dzieci wychowują się dwujęzycznie, często posługują się i tym, co jest określane jako polski, i tym, co jest określane jako angielski – i nie ma potrzeby, by tłumić niektóre elementy, ponieważ interakcja przebiega w kontekście dwujęzycznym. Inaczej jest, gdy porozumiewamy się w środowisku jednojęzycznym, wtedy trzeba dokonywać wyboru.

Co skłoniło panią do sformułowania takiego poglądu na dwujęzyczność? Czy ma pani osobiste doświadczenia, które dały pani podstawy to takiej konstatacji, czy może jest to czysta spekulacja zainspirowana słynnym powiedzeniem Grosjeana, że osoba dwujęzyczna to nie dwie osoby jednojęzyczne w jednym ciele?

Na pewno praca Grosjeana pozwoliła obalić mit mówiący o tym, że osoby dwujęzyczne mogą być dwoma osobami jednojęzycznymi w jednym ciele. Jednak wiele badań na temat dwujęzyczności była prowadzona albo przez jednojęzycznych badaczy albo przez badaczy dwujęzycznych, którzy byli pod dużym wpływem podejścia jednojęzycznego. W konsekwencji tego powstawały prace oparte na pojęciu dwujęzyczności wzbogacającej (znajomość drugiego języka jest jakby „dodana” do znajomości tego pierwszego i nie miała wpływu na biegłość w posługiwaniu się tym pierwszym – przyp. red.) i na założeniu, że istnieje coś takiego jak dwujęzyczność zrównoważona. Wiemy dobrze, że z punktu widzenia socjolingwistyki jest to niemożliwe, bo zawsze używamy jednego języka z pewnymi ludźmi i w pewnych sytuacjach, a drugiego z innymi ludźmi, w innych sytuacjach.

Sam termin „transjęzyczność” został ukuty przez pedagogów walijskich, którzy zaczęli rozumieć, że aby wspierać rozwój dwujęzyczny dzieci walijskich, nie ma potrzeby rozdzielania walijskiego i angielskiego. Doszli do wniosku, że w klasie można używać pełnego repertuaru językowego dzieci. Od czasu kiedy Cen Williams wprowadził termin „transjęzyczność” w języku walijskim, które zostało przetłumaczone na angielski przez Colina Bakera w 2001 (translanguaging – przyp. red.), wielu z nas przejęło ten termin, i rozwinęło go tak, by odnosił się nie tylko do pedagogiki, ale także opisu rzeczywistości socjolingwistycznej, w której żyją osoby dwujęzyczne.
Ale pytałaś o doświadczenia – ja sama wychowywałam się dwujęzycznie, przyjechałam do Stanów Zjednoczonych mając dziesięć lat – kiedy w młodości czytałam literaturę dotyczącą dwujęzyczności, wydawało mi się, że nie ma ona sensu. Literatura ta przedstawiała mnie jako osobę posiadającą dwa systemy językowe. Wiedziałam, że posługuję się w specyficzny sposób pewnymi elementami języka, że „mój język to mój język”, ale też, że nie ma to nic wspólnego z tym, czy te elementy są kategoryzowane jako angielski czy hiszpański. Więc tak, mój pogląd na dwujęzyczność ma początki w doświadczeniach osobistych, ale jest też oparty o rozległe badania naukowe, jakie prowadziło wielu badaczy przede mną.

Co ma Pani na myśli mówiąc „mój język to mój język?”

Przytoczę przykład, który to wyjaśni. Pracowałam kiedyś z badaczami, którzy opracowywali test językowy badający słownictwo dzieci dwujęzycznych. Chodziło o dzieci, które posługują się hiszpańskim i mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Jedna z pozycji testowych dotyczyła słowa „huśtawka”. Chodziło o hiszpański. Ustalono, że bez względu na to jakiego hiszpańskiego słowa określającego huśtawkę użyje dziecko, w dowolnej odmianie hiszpańskiego, odpowiedź zostanie uznana za poprawną. Spytałam wtedy: a jeśli powie „swing” (huśtawka po angielsku)? Odpowiedziano mi: „Oczywiście, że nie! To jest po angielsku!”. Rzecz w tym jednak, że tak właśnie mówi się w amerykańskiej odmianie hiszpańskiego. Żadne latynoskie dziecko w Stanach Zjednoczonych bawiąc się na placu zabaw nie powie „hamaca” czy „columpio”. Moje dzieci zawsze mówiły „Vamos a jugar a los swings” (Idziemy bawić się na swing – przyp. red.). To bardzo często używane słowo, które po prostu istnieje w repertuarze leksykalnym dwujęzycznego dziecka i trudno przypisać je do jednego czy drugiego języka.

Niektórzy rodzice z pierwszego pokolenia imigrantów uważają, że ułatwią dzieciom życie, jeśli będą się trzymać języka większości, a nie „obciążać” dzieci dodatkowym językiem, językiem dziedzictwa. Nie chcą, żeby ich dzieci były postrzegane jako imigranci. Jak Pani rodzice do tego podeszli i jaka, według Pani, jest dobra praktyka z tym związana?

Moi rodzice uważali, że bez względu na to, co ludzie mówią, powinnam być dumna z tego, kim jestem. Mój język jest częścią mnie. Bycie osobą dwujęzyczną jest elementem mojej tożsamości. Nie uważam, że moim językiem jest angielski czy hiszpański. Moim językiem jest dwujęzyczność. Język angielski jest tak samo moim językiem jak i język hiszpański.

Moim zdaniem, rodzice decydujący się na posługiwanie się tylko angielskim, robią swoim dzieciom niedźwiedzią przysługę. Po pierwsze, ze względu na to, co wiemy o poznawczych korzyściach płynących z dwujęzyczności. Po drugie, dlatego, że dotyczy to tożsamości. Myślę, że najważniejsze dla dzieci jest to, by czuły się dumne z tego, kim są, z tego, kim są ich rodzice i dziadkowie. Jeśli nie pozwala im się na nauczenie ich języka dziedzictwa i utrudnia się stanie osobami dwujęzycznymi, stracą one coś ważnego. Zresztą w wielojęzycznym świecie bycie osobą dwu- lub wielojęzyczną jest atutem. Rodzice powinni zrozumieć, że liczy się to, jak spędzają czas ze swoimi dziećmi, a niekoniecznie język, w którym mają miejsce interakcje. Biorąc jednak pod uwagę, że Stany Zjednoczone, jak i inne państwa na świecie, nie radzą sobie ze wspieraniem rozwoju języków, które nie są dominujące na ich terytorium, to rodzice powinni sami podjąć się tego zadania. W przeciwnym razie dziecko nie stanie się osobą dwujęzyczną.

Rozumiem i w pełni się zgadzam, że podejście zgodne w ideą transjęzyczności pomoże lepiej oszacować umiejętności językowe dziecka, ale czy to podejście pomoże mu później w życiu? W wielu sytuacjach język otoczenia do tego stopnia dominuje, że rodzice muszą naprawdę walczyć o miejsce dla języka dziedzictwa. Wiele dzieci dwujęzycznych znajduje się w sytuacji, w której jeden język wypiera ten drugi. Dyscyplina np. rodziców w rozdzielaniu języków w rozmowach z dziećmi wzmacnia znajomość tego słabszego, języka, który nie jest dominujący w otoczeniu. Czy może się pani do tego odnieść?

Bardzo ważne jest, by w przestrzeni rodzinnej posługiwać się językiem polskim. Ale to nie znaczy, że dzieci powinny być zmuszane do mówienia po polsku. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że dzieci dwujęzyczne są inne niż ich rodzice pod względem językowym. Rodzice najpierw dobrze znali polski, a potem nauczyli się trochę angielskiego, w ich przypadku mówimy o dwujęzyczności sekwencyjnej. Ich dzieci wychowują się dwujęzycznie, dwujęzyczność jest ich pierwszym językiem.

Lubię odwoływać się w tym kontekście do zasady Einara Haugena, jednego z pierwszych badaczy zajmujących się dwujęzycznością. Badał on Norwegów mieszkających w Środkowo-Zachodnich Stanach Zjednoczonych. Mawiał zawsze: „lepiej naginać niż złamać”. Chodzi o to, że rodzice muszą zadbać o pewną elastyczność. Jeśli więc rodzic mówi po polsku, a dziecko odpowiada po angielsku, nie należy mówić: „teraz masz to powiedzieć po polsku”. Należy raczej zachęcać dziecko do rozmów w języku polskim. Dostarczenie pełnowartościowego materiału językowego jest bardzo ważne, a więc przestrzeń domowa powinna być wypełniona językiem polskim. Nie należy jednak żądać od dzieci, ani zmuszać ich do tego, by mówiły wyłącznie po polsku. To nie przyniesie spodziewanych efektów. Ale jeśli będą znały polski, nawet w sposób bierny, prędzej czy później będą mogły do niego sięgnąć i rozwijać go, np. gdy okaże się, że może być dla nich przydatny, ze względów praktycznych czy też tożsamościowych. Ale jeśli nie stworzy się przestrzeni, w której rozmawia się w języku polskim, nie będą one miały nigdy szansy wykształcić umiejętności mówienia po polsku ani jej później rozwijać. Rodzice muszą jednak pamiętać, że język polski, którym będą mówiły ich dzieci, nie będzie taki sam jak polski rodziców.

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Ja też dziękuję. A rodzicom chciałam jeszcze powtórzyć: pamiętajcie, by mówić do dzieci po polsku. To bardzo ważne!

 

Rozmawiała Natalia Banasik

Serwis Wszystko o dwujęzyczności jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Uniwersytetu Waszawskiego. Utwór powstał w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2016 roku. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o zleceniu zadania publicznego przez Kancelarię Senatu oraz przyznaniu dotacji na jego wykonanie w 2016 r.”.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj