O ramadanie dłuższymi zdaniami

0
45

Szczerze mówiąc nie uważam, żeby to kwestia znajomości języka była największym problemem dzieci chodzących do szkoły na emigracji – mówi Janet van Hell, profesor językoznawstwa i psychologii z Penn State University, badaczka dwujęzyczności, matka dwujęzycznych córek, które będąc w szkole podstawowej przeżyły przenosiny z Holandii do Stanów Zjednoczonych.

 

Czego naukowcy nie wiedzą o dwujęzyczności i czego koniecznie powinni się dowiedzieć?

Było prowadzonych sporo badań nad tym, jak dzieci uczą się dwóch języków naraz, ale wiemy zaskakująco niewiele na temat tego, jak uczą się drugiego języka dzieci w nieco starszym wieku – wówczas, gdy już rozwinęły znajomość pierwszego języka. Rzeczywistość jest taka, że większość osób dwujęzycznych poznaje swoje języki sukcesywnie, jeden po drugim, czy to na skutek emigracji, czy poprzez naukę w szkole. Proces ten powinien być badany nie tylko przez pedagogów, aby ulepszyć metodykę nauczania, ale także celem badań powinno być poznanie neuronalnych i poznawczych jego podstaw.

 

Jakie są przyczyny tej luki w naszej wiedzy?

Wynika ona przede wszystkim z faktu, że również niewiele wiadomo o tym, jak przebiega nauka pierwszego języka na tym etapie. Ten cały przedział wiekowy, wykraczający poza okres wczesnoszkolny, nie uzyskał dotąd wystarczającej uwagi ze strony badaczy. Wiemy stosunkowo dużo na temat nauki pierwszego języka od niemowlęctwa, aż do okresu wczesnoszkolnego, ale rozwój językowy wcale się na tym etapie nie zatrzymuje! Ma miejsce i później, aż do wczesnej dorosłości, a nawet i jeszcze dłużej. A my ciągle niewiele wiemy na temat tego, co dzieje się w okresie szkolnym. I to zarówno w odniesieniu do pierwszego, ale też i drugiego języka.

 

Czy jest to związane z jakimiś trudnościami, na jakie napotykają badacze?

Myślę, że po prostu nie ma tradycji takich badań. Patrząc z szerszej perspektywy, należy również zauważyć, że badania nad dwujęzycznością z perspektywy poznawczej i neuronalnej to dość młoda dyscyplina. Od czegoś trzeba było zacząć.

 

Czy zrozumienie, w jaki sposób dzieci w wieku szkolnym przyswajają drugi język jest naprawdę tak ważne? Dlaczego?

Myślę, że jest bardzo ważne. Weźmy przykład emigrujących Polaków. Część z nich bierze ze sobą dzieci, które następnie zostaną „zanurzone” w drugim języku, poznając go w szkole. A emigrujące dzieci tworzą coraz większą grupę społeczną. Dodatkowo, coraz więcej dzieci, które nie są migrantami, uczy się w sposób intensywny w szkole obcego języka. Włożono wiele wysiłku, żeby badać efekty tego procesu, ale wiemy bardzo mało na temat neuronalnych i poznawczych jego uwarunkowań – jak to się odbywa? Jeśli więc chcemy empirycznie, bądź teoretycznie wyjaśnić cały ten wysiłek, jaki jest wkładany w naukę języka, musimy zdobyć większą wiedzę o tym, jak dzieci uczą się drugiego języka. jak przebiega ten proces? Kiedy wieńczy go sukces? Jest to szczególnie ważne w kontekście zmian demograficznych, jakie mają obecnie miejsce zarówno w Europie, jak i poza nią.

 

Czy wiedzę zdobywaną w laboratorium można wykorzystać w praktyce pedagogicznej? Zazwyczaj jest przepaść między tym, co nauka wie o procesie uczenia, a tym co udaje się praktycznie zastosować w szkolnictwie.

Myślę, że do pewnego stopnia obowiązkiem badacza jest to, aby jego wiedza dotarła do szkół. Ale także zadaniem szkół jest aby tę wiedzę zaabsorbować, coś z nią zrobić. W zeszłym roku przeprowadziliśmy szkolenia dla nauczycieli w tutejszym okręgu szkolnym (State College Area School District) i stwierdziliśmy, że nauczyciele bardzo chcą dowiedzieć, jak dzieci przyswajają sobie drugi język.

 

Czego dowiadują się nauczyciele w czasie takich szkoleń? Może jakiś przykład?

Często omawiam np. jedno z badań, które przeprowadziliśmy w Holandii. Dzieciom, które uczestniczyły w 60-godzinym kursie angielskiego, w ramach tego badania zaprezentowaliśmy zdania zawierające błędy gramatyczne, a także podobne – bez błędów. Dzieci miały za zadanie wskazać na kartce (zakreślając właściwą ich zdaniem odpowiedź) czy dane zdanie jest poprawne gramatycznie czy nie. Prawdopodobieństwo udzielenia poprawnej odpowiedzi wynosiło 50 proc. i taki był mniej więcej był poziom trafności dziecięcych odpowiedzi. Tymczasem, gdy pokazywaliśmy dzieciom zdania na ekranie komputera sprawdzając reakcje mózgu na poprawne i niepoprawne konstrukcje zdaniowe, zauważyliśmy, że były one podobne do tych rejestrowanych u dzieci o bardziej zaawansowanej znajomości języka. Oznacza to, że u tych dzieci po 60-godzinnym kursie języka, mózg rozpoczął już pracę polegającą na przyswojeniu sobie danej struktury, choć nie ujawniło się to jeszcze w teście przeprowadzonym metodą tradycyjną.

To bardzo ważna informacja. Gdy nauczyciel widzi wyniki, które dostarcza test „papierowy”, myśli sobie: „hm, niewiele dzieci się nauczyły” i to może być dla niego dość demotywujące. Tymczasem na podstawie obserwacji reakcji mózgu wiemy, że coś tam się dzieje, że dzieci są już na dobrej drodze, aby zacząć rozróżniać formy poprawne od błędnych. Tego typu wyniki wskazują też, że dzieci przyswajają sobie język wcześniej, niż wcześniej by nam się wydawało.

 

Czy wyniki tego typu badań powinny trafiać do szkół po to, aby nauczyciele wiedzieli, jaki efekt przynosi ich praca? Czy może – myśląc nieco futurystycznie – pomiar pracy mózgu przyda się w przyszłości do pomiaru postępów, jakie dzieci osiągają w danym przedmiocie?

Zdecydowanie ważniejsze wydaje mi się przekazanie tych informacji nauczycielom. Wydaje mi się, że wciąż nie chcemy rezygnować ze sprawdzania wiedzy dzieci przy pomocy kartki i ołówka. Nie sądzę, aby w dającej się przewidzieć przyszłości szkoły były na tyle bogate, aby stać je było na badanie każdego dziecka przy pomocy EEG (śmiech). Bardzo ważne jest to, aby nauczyciele byli świadomi, że nawet na bardzo wczesnym etapie nauki, dzieci aktywnie przetwarzają informacje im przekazywane. To ważniejsze, niż danie szkołom kolejnego narzędzia do pomiaru wiedzy u dzieci.

 

A co nauka może zrobić dla dzieci migrujących?

Wiemy bardzo niewiele o ich rozwoju językowym, czyli mamy tu do czynienia z podobnym problemem do tego, o którym wspominałam przy okazji nauki języka obcego w szkole. Tę lukę należy uzupełnić. Dodatkowo, trzeba pamietać, że nabywanie języka dzieci migrantów to bardzo szeroki temat, badając go trzeba wziąć pod uwagę szerszy kontekst zjawiska. Często dzieci migrantów pochodzą z rodzin mniej wykształconych, można zatem, oczekiwać, że poziom znajomości pierwszego języka przez takie dzieci może różnić się od średniej właściwej dla kraju ich pochodzenia. To dość zaskakujące, jak w niewielu badaniach wzięto także pod uwagę znajomość pierwszego języka u badanych dzieci. Tymczasem nabywanie drugiego języka odzwierciedla rozwój tego pierwszego. To wymaga zupełnie innego sposobu myślenia niż w przypadku badań prowadzonych z udziałem dorosłych, którzy są np. studentami uniwersyteckimi, w których przypadku można śmiało założyć, że ich znajomość języka jest na dobrym poziomie, inaczej nie dostaliby się na uniwersytet.

 

Chciałabym wrócić do badania, które przeprowadziłaś jakiś czas temu na populacji tureckich imigrantów mieszkających w Holandii. Wydaje mi się, że uzyskałaś w nim ciekawe wyniki dotyczące wpływu kultury na wyniki szkolne imigrantów.

 

To badanie miało na celu sprawdzenie, do jakiego stopnia sposób testowania znajomości języka, który używamy w szkole, jest uzależniony od kultury. Poprosiliśmy dzieci o napisanie historyjek, których tematem miał być albo karnawał, albo ramadan, który to jest świętem islamskim. Trzeci temat dotyczył zabaw na podwórku, co było tematem neutralnym z punktu widzenia kulturowego. Udział w badaniu wzięły dzieci zarówno holenderskie, jak i dzieci pochodzenia tureckiego, których jednak poziom znajomości holenderskiego był podobny jak w przypadku dzieci o holenderskich korzeniach. Okazało się, że opowiadania dzieci tureckich na temat ramadanu były znacznie dłuższe, niż o karnawale. Z kolei, dzieci holenderskie rozpisywały się znacznie bardziej pisząc o karnawale niż o ramadanie. Z kolei wypracowania na temat zabaw na podwórku były porównywalnej długości w przypadku obu grup. To był pierwszy ważny wskaźnik, ale postanowiliśmy drążyć nieco głębiej – porównać strukturę zdań stosowanych przez dzieci w jednym i drugim przypadku. Szczególnie przyjrzeliśmy się spójnikom – czyli częściom zdania, które mają za zadanie łączenie zdań – ilubczy, itp.. Oczywiście można opowiedzieć historyjkę używając wyłącznie zdań prostych. Jednak historyjka ta będzie o wiele pełniejsza i ciekawsza, jak będzie opowiedziana za pomocą zdań złożonych, można wówczas budować przyczynowość, dokonywać porównań – to po prostu wyższy poziom posługiwania się językiem. Okazało się, że użycie spójników jest związane ze stopniem znajomości tematu, o którym pisało dziecko. Holenderskie dzieci używały więcej spójników gdy pisały o karnawale, niż w historiach o ramadanie. Dzieci pochodzenia tureckiego – odwrotnie. Gdy jedne i drugie pisały na temat neutralny, użycie spójników było na podobnym poziomie.
To bardzo podstawowe badanie, ale pokazuje, że temat, na jaki dzieci mają za zadanie napisać – to, czy jest on związany z kulturą, w jakiej te dzieci wzrosły – ma wpływ na sposób wykonania zadania. Jeśli więc przełożymy wnioski z tego badania na sytuację, w jakiej znajdują się dzieci integrujące się w obcej dla siebie kulturze, okaże się, że ich osiągnięcia szkolne mogą zostać niedoszacowane. Te same dzieci mogą radzić sobie znacznie lepiej, jeśli np. temat, na który piszą będzie bliższy ich tożsamości.

 

Czy wyniki tego badania wywarły jakikolwiek wpływ na edukację szkolna w Holandii?

Niestety, jak robiłam to badanie byłam dopiero na stażu podoktorskim. Teraz na pewno postarałabym się bardziej upowszechnić jego wyniki. Marzyłabym, aby możliwe było zaniesienie tego badania do kuratorium i powiedzenie: ani słowa więcej o świniach w szkole (śmiech). Nie macie pojęcia na ilu ilustracjach w podręcznikach są świnie, gdy tymczasem nie można sobie wyobrazić nic bardziej okropnego i odpychającego dla muzułmanina niż świnia.

 

Co twoim zdaniem stanowi największe wyzwanie dla dzieci imigranckich w kontekście szkolnym?

Szczerze mówiąc nie uważam, aby to kwestia znajomości języka była najważniejszym problemem. Moim zdaniem trudniejsze jest wtopienie się w otoczenie i kwestia kultury. Dzieci imigranckie tak naprawdę nie mają znikąd pomocy. Ich rodzice są w podobnej sytuacji, ale ten proces przebiega u nich w nieco inny sposób. Integracja dorosłych polega na czym innym, niż integracja w świecie dzieci. Dla dzieci niezwykle ważne jest, aby niczym nie odróżniać się od rówieśników. Ale równocześnie są one obcokrajowcami, którzy mówią „w śmieszny sposób”. Jest to więc wielkie wyzwanie dla dzieci. Często szkoły nie są w odpowiedni sposób wyposażone, żeby pomóc takim dzieciom. Powody są różne – niekiedy takich dzieci jest zbyt mało w skali szkoły, aby uruchamiać dla nich specjalne programy, a często nawet nie pozwala się im spędzać czasu z rodakami, bo to ma „opóźnić” asymilację.

 

Masz doświadczenia zarówno z Holandii i USA. Czy łatwiej jest być imigrantem w USA czy w Holandii?

Trudno mówić o całych USA, bo to gigantyczny kraj. Ale patrząc na moje prywatne doświadczenia, uważam, że integracja moich dzieci przebiegła cudownie. W Stanach są świetne zajęcia uzupełniające z języka angielskiego, w ramach których dodatkowo różnicuje się podejście do dzieci z różnych kultur. W Holandii uważa się, że dzieci po prostu mają się nauczyć niderlandzkiego i kropka; zapomnieć o swoim ojczystym języku jak najszybciej.

Gdy jeszcze mieszkaliśmy w Holandii, do klasy mojej córki – mówiącej wówczas już bardzo dobrze po angielsku po dłuższym pobycie w USA – przyszła mała Brytyjka, która nie mówiła po niderlandzku. Była strasznie nieszczęśliwa. W czasie spotkania z nauczycielką zaproponowałam, żeby posadziła tę dziewczynkę koło mojej córki. Wydawało mi się, że będzie ona mogła pomóc, lub chociaż porozmawiać z nią od czasu do czasu po angielsku, żeby mała Brytyjka nie czuła się taka wyobcowana. Po tym jak to powiedziałam, nauczycielka popatrzyła na mnie w taki sposób, jakbym popełniła jakiś nietakt. Mówienie po angielsku miało – w przekonaniu nauczycielki – utrudnić osiągnięcie celu, jakim było szybkie nauczenie się holenderskiego przez Brytyjkę.

 

Czyli celem szkoły jest asymilacja, nie integracja, która daje możliwość zachowania własnej kultury?

Myślę, że tu w Ameryce podejście jest o wiele bardziej elastyczne jeśli chodzi o utrzymywanie własnej tożsamości przez imigrantów. W Holandii myśli się – musisz się zintegrować, albo wyjedź. Uważa się, że imigranci mają zostać Holendrami, a nie podtrzymywać własną kulturę. Jeszcze dwadzieścia lat temu uważano, że można te dwie rzeczy połączyć. Teraz to się bardzo zmieniło.

 

Dziękujemy bardzo za rozmowę.

 

Rozmawiali: Zofia Wodniecka i Karol Chlipalski

Serwis Wszystko o dwujęzyczności jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Uniwersytetu Waszawskiego. Utwór powstał w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2016 roku. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o zleceniu zadania publicznego przez Kancelarię Senatu oraz przyznaniu dotacji na jego wykonanie w 2016 r.”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj