Rodzice często myślą, że migracja wewnątrz Europy, na przykład przeprowadzka z Polski do Wielkiej Brytanii, to nie problem. Jesteśmy w Europie, od Polski dzielą nas dwie godziny lotu…. I to jest pułapka – mówi prof. Haliną Grzymała-Moszczyńska, specjalistka w dziedzinie psychologii kulturowej i religioznawczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak Pani, jako psycholog kulturowy, ocenia wydarzenie migracji w życiu dziecka? Czy to jest bardziej szansa na zdobycie nowych doświadczeń czy bardziej stres i wyzwanie?
Zanim odpowiem na to pytanie, chciałabym odnieść się do szerszego kontekstu badań naukowych. Otóż kiedy robi się przegląd literatury, rzuca się w oczy, że w badaniach pomijane są dwa wątki: po pierwsze migracje powrotne, ale o tym później, a po drugie właśnie migracje dzieci. Długo pokutowało przekonanie, że należy zajmować się tylko osobami decyzyjnymi, czyli głównie mężczyznami. Mówiło się amorficznie: „rodzina przyjechała” i wiadomo było, że pod słowem rodzina kryje się żona i dzieci, ale nikt się nimi specjalnie nie zajmował. W latach 80. pojawiła się nowa ścieżka badań nad migracjami kobiet, natomiast dosłownie w ostatnich latach zaczęło się zainteresowanie migracjami dzieci. I teraz, czy emigracja jest dla dziecka szansą czy problemem? Myślę, że nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Bardziej szczegółowo mogę opowiedzieć, skupiając się na doświadczeniu, którego dotyczy nasz projekt, czyli migracji powrotnej, migracji do kraju pochodzenia. Często badacze zajmujący się problematyką migracji uważają, że to jest po prostu powrót do domu, więc żaden problem. Na pewno ta bezproblemowość nie dotyczy powrotu ani dorosłych, ani tym bardziej dzieci.
Czemu „tym bardziej dzieci”?
Często zapomina się, że między powracającymi rodzicami i dziećmi jest nieraz duża asymetria: rodzice wracają do Polski, dzieci emigrują do Polski, bo przecież one nierzadko urodziły się za granicą. Więc dziecko zrywa wszystkie więzi, które miało do tej pory, zostawia znajome miejsce, trafia w nowe otoczenie, w którym często nie zna nikogo – i łatwo może stać się osobą, która sobie nie radzi.
Czy ma Pani na myśli konkretne przykłady takiego nieradzenia sobie po powrocie?
Jeśli chodzi o sam projekt, to obraz, który wyłania się z naszych badań, jest w gruncie rzeczy bardzo różowy. Nie udało nam się dotrzeć do osób, których sytuacja jest naprawdę trudna, przede wszystkim ze względu na jedyną dostępną dla nas drogę poszukiwania osób badanych, czyli samodzielne zgłaszanie się osób zainteresowanych projektem. Natomiast docierają do nas sygnały, że czasem powrót wiąże się z naprawdę trudnymi, wręcz patologicznymi sytuacjami w rodzinie, że rodziny stają się dysfunkcjonalne… Ale dotarcie do takich najbardziej palących przypadków jest dla nas, jako badaczy, bardzo trudne.
Co mogą zrobić rodzice, żeby zmiana miejsca zamieszkania – czy to wyjazd za granicę, czy to powrót do Polski – był dla dziecka jak najmniej stresujący?
Myślę, że przede wszystkim rodzice nie powinni wierzyć, że wszystko zrobi się samo. Nie powinni też operować mitem, że kiedy dziecko będzie z rodzicami, to wszystko będzie dobrze. Bo samo bycie z rodzicami niestety, ale nie załatwia wszystkiego. Poza tym, rodzice często myślą, że migracja wewnątrz Europy, na przykład przeprowadzka Polska – Wielka Brytania, to nie problem. Ciągle jesteśmy w Europie, od Polski dzielą nas dwie godziny lotu…. I to jest pułapka. Polacy wbrew pozorom mają bardzo małe doświadczenie, bardzo małą ekspozycję na obcość, nie wiedzą, czego się spodziewać. Poza tym, nawet jeśli osoba dorosła ma takie doświadczenie, przeszła sama trudności związane z akulturacją w nowym miejscu, to często myśli sobie tak: mnie było trudno, bo byłem sam, ale mojemu dziecku będzie łatwo, bo przecież ma mnie. A tymczasem przecież są momenty, kiedy dziecko zostaje samo, prawda? W przedszkolu, szkole, na boisku z dziećmi z sąsiedztwa.
Co zrobić w takim razie, żeby poradziło sobie w tych momentach samotności?
Ostrzegać, że w nowym miejscu będzie inaczej. To znaczy: nie straszyć, absolutnie, ale przygotować dziecko: że w nowym miejscu będą ludzie, którzy będą wyglądali trochę inaczej, mówili różnymi innymi językami, bo na ogół Polacy wyjeżdżają przecież do miejsc bardzo różnorodnych kulturowo, czego o Polsce, póki co, nie można powiedzieć; że dziecko może na początku nie rozumieć języka, ale nauczy się go i że to będzie bardzo fajne, móc mówić w nowym języku. Bardzo ważne jest, żeby rodzice się zorientowali odpowiednio wcześniej, jak w miejscu, do którego jadą, wygląda system edukacyjny. Kiedy dziecko trzeba wysłać do szkoły – na przykład w Wielkiej Brytanii jest obowiązek edukacyjny od piątego roku życia i kiedy polscy rodzice o tym nie wiedzą, to dziecko nie idzie do szkoły w odpowiednim momencie i jest problem, poważny. A można byłoby go uniknąć, zdobywając wcześniej niezbędne informacje. Innym problemem jest rejonizacja szkół publicznych w Wielkiej Brytanii – tam jest tak, że ludzie się przeprowadzają w poszukiwaniu dobrej szkoły dla dziecka. Z kolei Polacy wyjeżdżający do Zjednoczonego Królestwa często decydują o miejscu zamieszkania tylko na podstawie wysokości czynszu, a w tanich dzielnicach są często gorsze szkoły. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie wyjeżdżając głównie kierują się motywacją ekonomiczną, ale myślę, że warto się zawczasu zastanowić, czy nie możemy poszukać kompromisu między gromadzeniem pieniędzy, a stworzeniem dziecku przyjaznego środowiska.
A jak przygotować dziecko do powrotu do Polski?
Podobnie – z tym, że mamy często większy potencjał do wykorzystania, bo w Polsce jest rodzina, warto dbać, żeby dziecko z tą rodziną miało stały kontakt, żeby później mogło wrócić do znajomego środowiska. Poza rodziną warto zadbać o znajomych dla dziecka – może mamy w Polsce przyjaciół z dziećmi w podobnym wieku, z którymi moglibyśmy zapoznać nasze dziecko podczas wakacyjnych czy świątecznych wizyt w Polsce? I podobnie jak w przypadku wyjazdu za granicę, przede wszystkim rodzice nie powinni myśleć, że wszystko załatwi się samo i że to przecież powrót „do domu”. Dla dziecka ten dom może być na początku tak samo obcy jak obcy kraj, zwłaszcza, jeżeli urodziło się ono poza Polską albo wyjechało z niej jako maluch; dziecko ma prawo do tak zwanego szoku powrotnego. Jedna z moich rozmówczyń w projekcie „Niełatwe powroty” bardzo dziwiła się w rozmowie, że tu w Polsce wszyscy są tacy sami, że jest nudno i jej się nie podoba, a jedynym miejscem, w którym od czasu do czasu można zobaczyć kogoś o innym kolorze skóry, jest Warszawa, więc ona nie wyobraża sobie życia w Polsce tylko w Warszawie. Dziwiła się też, że w szkole można dostać od nauczycielki reprymendę za to, że powiedziało się do niej „ty”, ale wcale nie z wrodzonej bezczelności, raczej w wyniku kalki językowej.
No właśnie! Czy polska szkoła jest przygotowana na przyjęcie uczniów powracających?
Nie jest, niestety. Dzieci są często pozostawione same sobie, szkoła albo nie wie, albo nie chce wiedzieć, że jest problem, albo go rozmywa, pomniejsza. To jest trochę taki nieświadomy etnocentryzm: jeśli założymy z góry, że wszyscy są tacy sami, to nie zauważymy, że ktoś jest inny, prawda? W szkole dominuje dyskurs „dziecko to dziecko”, czyli że każdy uczeń potrzebuje tego samego, każdego można traktować w taki sam sposób, żeby uzyskać podobny efekt. A przecież to, że ktoś pochodzi z innego kraju, z innej kultury, ma znaczenie, prawda? Od kilku lat prowadzę warsztaty dla nauczycieli organizowane przez UNESCO i obserwuję, że zmienia się grupa, o której nauczycielki mówią jako o dzieciach cudzoziemskich. Wcześniej mówiło się o dzieciach ukraińskich, wietnamskich, czyli – że tak powiem – dzieciach innych etnicznie. Natomiast od trzech lat bardzo wyraźnie, coraz wyraźniej, mówi się tak o dzieciach powracających. To znaczy, że one są wrzucane do tej samej kategorii, co dzieci cudzoziemskie.
Dlaczego?
Bo mówią po polsku z akcentem albo mówią źle po polsku, często mówią językiem codziennym, bo nie znają języka szkolnego, mają problem z terminologią związaną z poszczególnymi przedmiotami, z pisaniem wypracowań, analiz… Rodzice często mówią, że nie rozumieją tych kłopotów, bo przecież dziecko chodziło do szkoły sobotniej, czy raczej szkolnego punktu konsultacyjnego, bo tak się powinno te szkoły sobotnie nazywać. I rodzice mają oczekiwanie, że kilka godzin w tygodniu w tym punkcie konsultacyjnym powinno spełnić taką samą rolę, jak kilka godzin dziennie w szkole polskiej.
Kryje się pewnie za tym założenie, że to przecież ojczysty język, więc nie powinno być problemu…
Tak, w związku z tym zgłaszanie problemów w szkole jest dla rodziców nie do pomyślenia. Z drugiej strony, kiedy rozmawiam z nauczycielami, oni mają podobne podejście. Niestety, są zupełnie nieprzygotowani do pracy z dziećmi, które mają odmienne niż reszta uczniów doświadczenia: nauczyciele nie mają ani pół godziny zajęć, które pomagałyby im rozwinąć potrzebne kompetencje.
Czyli prowadzone przez Panią warsztaty to dla nauczycieli jedyna szansa, żeby się dokształcić?
Według mojej orientacji, póki co, to jedyna taka okazja, z której zresztą korzystają bardzo chętnie. Niedawno prowadziłam takie warsztaty w Poznaniu i zgłosiło się na nie 150 osób, z których trzeba było wybrać 100, bo tylko tyle mieliśmy miejsc w sali. Myślę, że to dobitnie świadczy o potrzebie zdobywania wiedzy.
A jakich kompetencji potrzebują obecnie nauczyciele, jakich informacji poszukują na takich warsztatach?
Oni właśnie nie wiedzą, czego poszukiwać. Wiedzą, że jest im trudno, ale nie wiedzą dokładnie, co właściwie mogłoby im ułatwić pracę. Są dwie rzeczy, które są im niezbędne. Po pierwsze wiedza, że fakt, że dziecko było na emigracji, ma dalej idące konsekwencje niż to, że ono nie zna zakresu materiału, który był uczony w Polsce. To, że ono uczyło się czegoś innego np. na chemii jest najmniej ważne, to się da wyrównać. Chodzi o to, że ono nie ma tego samego zasobu doświadczeń, ono nie czytało tych samych książek, nie oglądało tych samych filmów, czy nie zna tych samych bajek, co jego rówieśnicy. Takie dziecko funkcjonowało do tej pory w zupełnie innym kontekście. I o tym trzeba pamiętać, bo to może przekładać się również na wyobcowanie z grupy rówieśników. Po drugie, nauczyciele powinni pamiętać i umieć przygotować klasę na przybycie nowego ucznia. Klasie trzeba powiedzieć, że pojawi się dziecko, które może mieć na początku pewne kłopoty, które ma inne doświadczenie niż wszyscy i może wielu rzeczy nie wiedzieć na początku. Ale za to będzie wiedzieć różne inne rzeczy.
Ale chyba czasem sami rodzice nie dają szkole i nauczycielom na to szansy, bo nie informują szkoły z wyprzedzeniem, że przyjeżdżają zza granicy i chcieliby dziecko do tej konkretnej szkoły posłać?
To prawda, w wielu przypadkach istotnie tak jest, że rodzice podejmują decyzję o powrocie do Polski nagle, przyjeżdżają w środku roku szkolnego i wcale nie szukają szkoły dla dziecka z wyprzedzeniem. Wtedy jedyne, co może zrobić dyrektor, to powiedzieć nauczycielowi w piątek: Basiu, od poniedziałku będziesz miała nowego ucznia, przyjeżdża z Londynu. Ale kiedy rozmawiam z nauczycielami i pytam, o czym trzeba pamiętać, zaczynając prace z dzieckiem powracającym, to pomysł na przygotowanie klasy nie pojawia się w naszych rozmowach spontanicznie. Proszę zwrócić uwagę, że dyskurs w Polsce czy to o osobach odmiennych etnicznie, czy też powracających, ciągle jest taki, że to oni mają się dostosować do nas, a nie, że mamy się wzajemnie dostosowywać do siebie. Mam tu taki bardzo wyrazisty przykład, dotyczący wprawdzie uchodźców, nie osób powracających, ale myślę, że dobrze pokazujący problemy polskiej szkoły. Otóż brałam kiedyś udział w warsztatach dotyczących uchodźców i postanowiłam zaprosić na nie mieszkającą w Polsce kobietę z Czeczenii, żeby wreszcie było tak, że oni też mogą na szerokim forum opowiedzieć o swoich doświadczeniach własnym głosem. Ta pani jest matką sześciorga dzieci w wieku szkolnym i kiedy chciała je w Polsce posłać do szkoły, okazało się, że żadna szkoła nie chce przyjąć całej szóstki, ponieważ to za duży kłopot ze względu na ich kulturową inność. Więc ona powinna posłać swoje dzieci do kilku szkół, odwozić je w kilka różnych miejsc – oczywiście będąc z tym zupełnie sama. I dopiero kiedy ta pani zagroziła, że zrobi wokół sprawy szum, że poinformuje dziennikarzy, okazało się, że jednak można, że wszystkie jej dzieci mogą chodzić do tej samej szkoły. Kiedy opowiadam tę historię nauczycielom, są bardzo zaskoczeni i chyba, co nie wydaje mi się specjalnie korzystne, bardziej empatyzują ze szkołą niż z tą czeczeńską rodziną…
Więc co potrzebne jest nauczycielom, by lepiej pracować z cudzoziemcami?
Wiedza, jak sytuacja wygląda z punktu widzenia cudzoziemców. Bardzo użyteczna wydaje się instytucja asystenta kulturowego. Ona w zasadzie już istnieje, ale rola asystenta jest ograniczona do towarzyszenia konkretnemu dziecku czy dzieciom, wyjaśniania ewentualnych nieporozumień, służenia dziecku za przewodnika. Dlatego warunkiem jest, żeby asystent znał język dziecka, jego kulturę, najczęściej jest po prostu osobą pochodzącą z tego samego kraju, co dziecko, osobą, która dobrze zaadaptowała się do życia w Polsce, nauczyła się języka itd. Natomiast warto byłoby, żeby pojawiła się w szkole rola takiego doradcy kulturowego, który miałby szerszą wiedzę, żeby to był na przykład antropolog czy religioznawca, pedagog albo psycholog mający za sobą odpowiednie doświadczenie, ktoś, kto byłby w stanie nie tylko monitorować kroki jednego czy kilkorga dzieci, ale też mógłby pokazywać całej szkole, nauczycielem, uczniom, różne aspekty wielokulturowości, do której szkoła mogłaby się przygotowywać i z której mogłaby korzystać. Edukować na co dzień.
Jakie jeszcze zmiany, poza wspomnianą obecnością asystentów kulturowych, wydają się Pani potrzebne, żeby polska szkoła była lepiej dostosowana do potrzeb dzieci cudzoziemskich i dzieci powracających?
Myślę, że koniecznie potrzebne jest dokształcenie nauczycieli. Dla tych, którzy jeszcze się uczą, wprowadzenie na studiach obowiązkowych zajęć z psychologii kulturowej, przynajmniej 60 godzin w toku studiów, a dla tych, którzy już pracują, ośrodki doskonalenia nauczycieli powinny zacząć wprowadzać takie warsztaty w bardzo dużym zakresie. Te warsztaty, które prowadzę dla UNESCO, pokazują, jak wielka jest potrzeba wiedzy kulturowej i rozwijania kompetencji, wrażliwości. A w Polsce jest dużo organizacji pozarządowych, które mają kompetentną kadrę, żeby tego uczyć. Tak, jak robi się warsztaty o pracy z dziećmi z zaburzeniami ze spektrum autyzmu czy z dysleksją, taki sam status powinny mieć warsztaty kulturowe. Natomiast można się zastanowić, czy ośrodki doskonalenia nauczycieli chciałyby wprowadzić tego typu szkolenia na szeroką skalę, bo żeby chciały, musiałyby zobaczyć potrzebę. Domyślam się, że jej nie widzą. Często, kiedy zwracamy się z tą ofertą warsztatów UNESCO, ośrodki doskonalenia nauczycieli są bardzo zdziwione, że jest tak duże zainteresowanie ze strony nauczycieli. Są bardzo oczywiście zadowoleni, że nauczyciele chcą się dokształcać, ale wciąż nie przyszło im do głowy, żeby nauczycielom systematycznie takich szkoleń dostarczać. Czyli niezbędna jest właściwie praca u podstaw i tu bardzo ważną rolę do odegrania mają organizacje pozarządowe i psychologowie. Psychologowie powinni mieć w ramach studiów psychologię kulturową także po to, żeby idąc do pracy w poradniach i szkołach wnosili w to tradycyjne środowisko większą wrażliwość kulturową. Ale póki co kształcenie kulturowe wyraźnie nie jest traktowane przez wyższe uczelnie jako potrzebne.
Miejmy nadzieję, ze wkrótce ulegnie to zmianie. Bardzo dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Joanna Durlik
Prof. dr hab. Halina Grzymała-Moszczyńska zajmuje się m.in zjawiskami migracji i akulturacji, obecnie prowadzi projekt badawczy „(Nie)łatwe powroty do domu. Badanie funkcjonowania dzieci i młodzieży powracających z emigracji”. Serwis
„Wszystko o dwujęzyczności” jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Uniwersytetu Warszawskiego. Utwór powstał w ramach projektu finansowanego w ramach konkursu „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.“ realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2015. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.”.